niedziela, 26 października 2014

FOLKLORUM 2013

Zasiadłam wygodnie przed komputerem i stanęłam przed pytaniem:  co właściwie chcesz powiedzieć o Folklorum…? 
W zasadzie bardziej chcę  o miejscu niż samym festiwalu wspomnieć . Co prawda nie miałam wcześniej pojęcia, że coś takiego pod nazwą Folklorum istnieje, a ISTNIEJE I TO JUŻ OD 20 lat (!!!). Z powodu mojej niewiedzy trudno porównać  mi poprzednie lata, to jednak patrząc na ilość osób które tam przybyły w tym roku, i lata działalności musimy mówić o poważnej sprawie  :* Polecam wszystkim włączenie się w wir zabawy w przyszłym roku.





Nim przejdę do meritum… rozmyślam tak sobie, że przecież kiedy biorę się za pisanie dokładnie wiem, co mam przekazać. Dzisiaj jest nieco inaczej. Przeglądam zdjęcia i dochodzę do wniosku, że nie oddałam w nich sedna. Bo  miejsce,  w którym impreza się odbywała jest specyficzne i nie można chyba zamknąć go w jednym wymiarze. Jest wyjątkowe.




Co o tym decyduje ?
My, ludzie. Kilka miesięcy temu mogłam – dzięki uprzejmości kolegi – zapoznać się z terenem. Pewne miejsca były jeszcze w trakcie tworzenia.  Ostatnio podziwiałam  ich dzieło. W powietrzu zdarzało się poczuć zapach świeżego drewna. Piękno i precyzja wykonanej pracy zachwyciła mnie momentalnie. Ale w Kulturinsel jest coś jeszcze, niezależnie od rodzaju przedsięwzięcia jakie ma tam miejsce. Tam zawsze coś zaskakuje. Za każdym razem jest inaczej. Myślę, że mogę tak założyć. To miejsce jest dynamiczne. Może być terenem na którym spotkasz się z przyjaciółmi, a może być chwilowym azylem, do którego się schowasz, kiedy chcesz pobyć sam(a).




I nie trzeba lubić folku ani znać języka. Wystarczy dobre towarzystwo.
Inną rzeczą jest to jacy ludzie przyjeżdżają, i jak się bawią. Przeczuwając, że będzie ich dużo, zdecydowałam zabrać ze sobą  mocne obuwie, żeby nie zostać zadeptaną. Okazało się, że co drugi człowiek na boso śmigał. Zdziwienie nie schodziło mi  z twarzy… pewnie długo. Mijały mnie kolorowe twarze, zadowolone, szczęśliwe, wyluzowane. Dwa dni i dwie noce widać totalnej odskoczni.
Ale najważniejsze, że moja Nadi się dobrze bawiła. Choć nie odbyło się bez płaczu i obicia. Po stuknięciu się głowąi z jakimś chłopcem straciła kolczyka. Natomiast ja… no cóż,  ja obiłam piszczel przewracając się na pień. Ale to wina ciemności. Można było zakupić latarkę na głowę, ale nie skorzystałam z możliwości. Ból nogi odczuwam do dziś :) Jednak skupmy się na tym co było miłe :p

Zabawa w domku dla dzieci to była heca. Tutaj można być fryzjerką, lekarką…  Wedle uznania i zainteresowania i kaprysu




Grunt, że można było wbiegać i zbiegać. W kółko. Też tam wlazłam, niestety trochę mi było niewygodnie.




Kulturinsel to miejsce, gdzie oko cieszy się naprawdę przyjemnym widokiem. Są jednak też miejsca dziwne, momentami niepokojące, niemniej jednak fascynujące:



Tu już nie docierały wesołe, folkowe rytmy imprezy. Tutaj dźwięk przypominał o sobie co jakiś czas dudniąc, skądś… ciekawe doświadczenie.






I tak to właśnie sobie wszystko się działo. Było naprawdę miło, zabawnie i wesoło. No i smacznie, bo pierwszy raz jadłam loda z dodatkiem bazylii. Rewelacja!

Tak tak, to jest właśnie Kulturinsel, miejsce  Niesamowitości.

A w wolnej chwili… :*
Szkoda, że kolejna taka wyprawa nie zdarzy się nam niebawem. Jednak to, że dobiegła końca w miłym momencie, pozostawia chęć powrotu w przyszłości.

Dziękujemy koledze za oprowadzenie, pilnowanie abyśmy się nie pogubiły i dotrzymywanie towarzystwa przez cały weekend. Nadi pozdrawia 

Brak komentarzy:

Popularne posty