poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Koniec wakacji 2018


No i po wakacjach. Dziś miałam ostatni dzień wolnego, za oknem świszczący wiatr jeszcze przedłuża górski nastrój. I jest to bardzo miłe uczucie, błogie :) Powoli jednak trzeba szykować głowę do obowiązków. Wrzesień idzie z informacją "pora wracać" :) i w sumie dobrze. Lubię ten miesiąc. Wszystko wraca do normy, uspokaja się. My dorośli wracamy do pracy, dziecko do szkoły. Powietrze wciąż górskie, świeże... do mieszkania kupimy wrzosy, przystroimy wczesnojesiennymi dekoracjami. Lubię to. A we wspomnieniach...



Tych wędrówek będzie mi naprawdę brakować, aż chyba wszędzie po mieście będę łazić pieszo :p 
Cieszę się, że  w okolicy w której mieszkam występuje zieleń, rosną drzewa. Uwielbiam być wśród nich. Drzewa w połączeniu z wiatrem dają przepiękny koncert dla duszy. Nabieram wówczas mocy. Kiedy idę pośród nich czuję, że jestem na miejscu. Gdziekolwiek bym nie była czuję się jak w domu. Tak na mnie działają. Nie wiem czy to uczucie pierwotne czy nabyte, tak niewiele się zastanawiałam nad sensem istnienia. Od blisko roku towarzyszy mi jednak specyficzne uczucie które jeszcze nie zostało przeze mnie zdefiniowane ale... wywiera na mnie wpływ jakiego wcześniej nie doświadczałam. Uczę tego Nadii, tego wyczulenia się na przyrodę i miejsce w którym się jest, na bycie uważną, w ciszy tak wiele przychodzi mądrości... za późno to odkryłam. A ile jeszcze jest do odgadnięcia, do zauważenia, do wywnioskowania? :)


W wędrówce jest się ze sobą sam na sam, pomimo, iż ktoś idzie obok. To ważne mieć dla siebie takie momenty. Dlatego ważne jest by umieć w życiu codziennym znaleźć chwile tylko dla siebie. Nawet po kilkanaście minut. Porozmawiać ze sobą, posłuchać co mamy sobie do powiedzenia, usłyszeć wewnętrzny głos. Tu i teraz. Przeczytać coś wartościowego, rozwijającego duszę, zastanowić się nad czyjąś sentencją. W ciszy naprawdę wiele się odkrywa. To mój wniosek po powrocie z gór. Iść ze sobą w parze i w zgodzie.


I choć bardzo lubię morze, tam też odpoczywam, to jednak zdecydowanie góry skradły moje serce. Niewątpliwie czuję się wśród nich jak w domu, ładuję energię na dłużej i trzy razy szybciej. I całe szczęście mam do nich bliżej niż do morza :) Z morzem to całkiem dziwna sprawa pięć lat mieszkałam w zachodniopomorskim. Plażę miałam na co dzień. Jak na osobę sentymentalną to jemu powinnam oddawać dziś cześć :) Nie powiem jednak, że pora roku nie odgrywa tu roli. Najbardziej nie lubię morza pełnym latem kiedy ludzie oblegają każdy centymetr plaży. Jest tłoczno, głośno i przez to jeszcze jakby bardziej gorąco. Nie lubię ścisku. Podczas tegorocznych wakacji poszłam pobiegać z rana, w okolicy 8. rano. Już wtedy było sporo ludzi na plaży, co prawda głównie biegaczy, ale też i już rozkładających rzeczy swojego do "plażingu".  W górach niby też pełno ludzi, ale większość z nich zostaje na tych niższych partiach w mieście. Rozmawiałyśmy o tym fenomenie z siostrą. Doszłyśmy do wniosku, że w góry są dla bardziej wymagających ludzi. Tam trzeba się trochę pomęczyć, wspiąć się, dojść do celu. Podróże są często dostosowane do pory dnia, godziny wstania uzależnione od szczytu na który chce się wejść. I teraz pytanie na co ma ochotę człowiek: błogie lenistwo nad wodą czy aktywność górska?

  Jak wolicie spędzać czas wolny? :)    

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Dlaczego boimy się wykonywania badań?

Dziś przyszło mi to pytanie na myśl. I odpowiedź też ruszyła z automatu. Nie chodzi o brak czasu, to jest jedynie wytłumaczenie. Myślę, że autentycznym powodem jest brak dbania o siebie w kontekście zdrowia. Oczywiście macie prawo sądzić inaczej, być może jeśli ktokolwiek z Was nie robi systematycznie wyników ma swoje powody. Ten tekst jest czysto subiektywny i wynika z moich osobistych doświadczeń. Podejrzewam jednak, że tak może być, a nawet jest w większości przypadków, to akurat wiem z rozmów prowadzonych z różnymi ludźmi. "Strach przed wynikami skutecznie każe nam omijać kliniki. Po co wywoływać wilka z lasu? Lekarze zaraz coś wynajdą jak tylko zacznie się do nich chodzić".

photo by Wendy Scofield

Przyznajcie się ilu z Was tak myślało albo dalej tak sądzi? Ja odkryłam sposób jak od tego odejść. Wymaga jednak systematyczności i dbałości o swoje zdrowie, czyli nic innego jak dieta. Nie oznacza to, że poza papkami i koktajlami już nie można solidnie zjeść. Właśnie należy jeść konkretnie, to co się lubi, ale pod kontrolą. Ja zaczęłam swojego czasu notować to co przyjmuję. Zapisuję co jadłam w ciągu dnia i piłam, jak się po tym czułam. Taka analiza swojego organizmu. Notes jeszcze jest cienki w zapiskach więc za wcześnie na wnioski, ale liczę na to, że ta metoda   pomoże mi w wyeliminowaniu szkodliwych dla mnie produktów. Staram się być bacznym obserwatorem. Staram się przejść na zdrową dietę, korzystną dla prawidłowej pracy jelit. W tym celu muszę przeprogramować mózg, bo uwierzcie dla osoby, która kocha tłuste smażone mięcho i lubi chipsy nie jest to łatwe. Od 12.07. zjadłam jedną paczkę chipsów, wow można :)  Pewnie kiedyś się skuszę, ale mam nadzieję, że będą to sporadyczne historie. Jestem dobrej myśli, papierosy rzuciłam z dnia na dzień, choć dopiero za drugim podejściem. A tak w ogóle to przyznam się, że ochota czasem powraca na dymek. Po zakończonej kuracji szpitalnej, kiedy to jeszcze musiałam chodzić na kontrolę do poradni chirurgicznej i przyjmować codziennie zastrzyki w brzuch byłam totalnie zmęczona psychicznie, miałam dość wszystkiego. I wtedy pojawiła się myśl: "ale bym zapaliła", to uczucie ulgi i błogości...
to naprawdę lubiłam w paleniu.
photo by Luke Besley 


No, myśl pojawiła się i trzeba było ją spławić. Widzicie walka o siebie nie jest łatwa. Jednak warta wysiłku. Nie ma większej wartości nad życie. Prędzej czy później każdy to odkryje. 
Wszystko jednak odbyło się u mnie małymi kroczkami. Zauważyłam, że odkąd zwracam uwagę na to co jem, sama mam ochotę na wykonanie wyników. Z ciekawości jak mój organizm się ma. A tego co przyjmuję zaczęłam pilnować od momentu biegania. To był chyba ten początek. Bieg polubiłam tak naprawdę kiedy poczułam jakie cudowne myśli przy tym mi towarzyszą co z kolei wiąże się rozwojem osobistym. Wszystko zaczęło się na dobre w marcu br. I trwa. Także kochani ... do boju!!! :)
Życzę sukcesów wszystko co szerze założone wychodzi!!!

Zdjęcia Beautiful Free Imeges

poniedziałek, 16 lipca 2018

"Jelita wiedzą lepiej"


Dlaczego skupiłam się na jelitach a nie np. na wątrobie, trzustce czy żołądku? Każdy organ jest - z punktu medycznego - dla nas bardzo ważny, spełniający swoje określone, ważne funkcje, jednak jelita są pośród nich wyjątkowe. Słyszeliście o stwierdzeniu, że jelita są naszym drugim mózgiem? Oznacza to, że właśnie w nich znajduje się tzw jelitowy układ nerwowy, którego tworzą te same struktury komórkowe co nasz mózg - neurony. Mosley pisze, że jest ich nawet 100 mln. W postaci siateczki rozciągają się od gardła po odbyt.

Jelita jakby tego było mało wytwarzają ponad 20 hormonów m. in. odpowiedzialnych za nastrój czy apetyt, pozyskują energię z posiłków, które przyjmujemy. Warto nagradzać je wartościową żywnością i jeśli się nie da całkowicie to choć ograniczyć do minimum niezdrowe przysmaki. Należy jeszcze pamiętać o jednym: nie ulegać mitom dobrego zdrowego picia i jedzenia.

                                                Co mam na myśli?

1. Pij smoothie, ale pod warunkiem że...
    wykonasz je samodzielnie w domu. Unikaj tych ze sklepów, ponieważ mają sporą dawkę cukru. Podobnie jest z sokami owocowymi. Dawki cukru są spore, kilka łyżeczek na kartonik. Są nawet porównane przez autora do zawartości cukru w coca - coli. Szklanka soku jabłkowego bądź pomarańczowego równa się pięciu łyżeczkom cukru. Najniekorzystniej wypada sok z winogron. Po wypiciu szklanki to tak jakby się zjadło cztery pączki. Zamiast soku zjedzcie owoc w całości. Jabłko aniżeli sok jabłkowy przykładowo zawsze będzie mieć więcej błonnika i wartości odżywczych, co za tym idzie dłużej zostanie w żołądku.



2. Walczysz z kilogramami? Zawrzyj sojusz z peptydem YY
    YY to hormon hamujący apetyt. Jego poziom zwiększa się kiedy spożywamy białko. Dlatego warto spożywać żywność bogatą w białko na śniadanie. Dzięki niemu dłużej jesteśmy nasyceni. Pamiętaj także o spokojnym, wolnym jedzeniu. Nie spiesz się. Pokarm  potrzebuje chwili na dotarcie od żołądka do jelita cienkiego, i uwolnienie hormonu. Jedząc szybciej, zjadamy więcej.

3. Wspaniały kwas masłowy !!! 
     Żeby go zwiększyć trzeba jeść żywność bogatą w błonnik. Kwas masłowy pomaga w stanach zapalnych utrzymuje w dobrym stanie ściany jelit - bakterie oraz toksyny nie mają szans na przedostanie się do krwiobiegu, tym samym nie zagrażając nam. Jak to działa?  Błonnik, który nie został jeszcze strawiony dotrze do jelita grubego przekazując właściwym bakteriom sporo składników odżywczych a te z kolei wytworzą sporo kwasu masłowego. Pełna współpraca. Oczywiście w naszym organizmie jest o wiele więcej różnych bakterii i związków chemicznych dzięki którym jesteśmy zdrowi. Np. Akkermansia, pozytywne bakterie wzmacniające ściany jelit, łagodzące stany zapalne. Im ich więcej tym lepiej dla nas. I kolejna dobra wiadomość: sami możemy wpływać na ich ilość dostarczając organizmowi pokarmu bogatego w polifenole zawarte m. in. w : oliwkach, kakao, ciemnej czekoladzie, kawie, herbacie, suszonych ziołach i... czerwonym winie :) Jedząc tłuste ryby również wpływamy na zwiększanie ilości pozytywnych bakterii wytwarzających omówiony kwas masłowy. Inna kwestia związana z zanieczyszczeniami ryb i obecnością w nich rtęci... szczerze właśnie te przesłanki spowodowały, że ograniczyłam ich spożywanie. Jeśli wierzyć autorowi jedynie rekin i miecznik mają największe stężenie rtęci w ppm. Ale już łosoś zawiera jej 0,022 ppm, którego i tak nie znoszę :/ ale makrela uwielbiana przeze mnie ma 0050 ppm. Tuńczyk z puszki 0128 ppm, ale krewetki, uwaga, 0,001 ppm. Czyli te, które mi najbardziej smakują mają najwięcej rtęci, więc wiem, że nie powinnam ich jeść za często, ale nie warto również rezygnować z nich całkowicie. Czy mamy dziś cokolwiek zdrowego, tak w 100% ?

4. Lubisz kakao, jajka wino? Wspaniale, bo są to zdrowe produkty.
Właśnie tak, nie myli Cię wzrok :) z pewnością kontrowersyjne wydaje się być wino traktowane jako zdrowe, w końcu to alkohol. Jeśli pilnujesz umiaru co tu oznacza pijesz nie więcej niż lampkę czerwonego winna dziennie  przez 6 dni to jesteś bezpieczna(y). Cheers :)

5. Pij ocet jabłkowy
U osób  pijących ocet jabłkowy obniża się poziom cholesterolu i trójglicerydów -tłuszczu we krwi. Ocet należy pić rozcieńczony w wodzie lub w sałatce. 
Podobno ocet (przy okazji wypróbuję z pewnością) pomaga w leczeniu:!!!!!!!!!!!!!!

  • kurzajek trzeba zanurzyć wacik w occie i położyć na kurzajkę, zostawić na noc. I taki zabieg wykonywać przez tydzień;
  • bólu gardła 2 łyżki octu do 2 łyżek ciepłej wody i płucz gardło;
Ponadto pomocny jest w:
  •  zwalczaniu nieświeżego oddechu dodać połowę łyżki do szklanki wody i płukać usta;
  • uzyskaniu lśniących włosów cztery łyżki dodaj do szklanki wody i polej włosy po umyciu ich szamponem. Za moment spłucz włosy. 
6. Niestety :(     miód i syrop z agawy wpływają na poziom glukozy we krwi tak samo jak cukier.

7.Sport. Zbyt wielki wysiłek nie wpływa korzystnie dla jelit. Tu słabo przedstawia się sytuacja biegaczy biorących udział w maratonie. Jest to wysiłek który osłabia jelita podwyższoną temperaturą i słabszym przepływem krwi. Najlepszy trening dla jelit to ten umiarkowany.

Szkoda, bo chciałam kiedyś wystartować w takim wydarzeniu. Ale nie ma co narzekać, póki co nawet truchtem nie mogę się przemieszczać. Góra sama decyduje co jest dla mnie dobre.


Jeżeli masz problemy z dolegliwościami jelitowymi, np. cierpisz na zespół jelita drażliwego ta książka może okazać się dla Ciebie punktem wyjścia w opracowaniu diety takiej, byś mógł/mogła zacząć w miarę normalnie funkcjonować. Znajdziesz kilka ciekawych przepisów na zdrowie.




No i to już koniec. Jeśli artykuł był ciekawy zostaw informację zwrotną. To dla mnie ważne, bo wiem wówczas, że na tym korzystacie :)




                                                                                               Zdrowia !!! 

wtorek, 10 lipca 2018

Karkonosze

     Zazdroszczę tym ludziom, którzy swoje pasje odkryli w młodości - zaoszczędzili dużo czasu i      dzisiaj są dalej, wiedzą bądź potrafią więcej. Jeśli  chodzi o moje pasje ...świadomość ich trwa 
 od  niedawna. Nie wiem czy to dobrze czy niedobrze, ale dzieje się, i cieszy mnie to. Podobno lepiej  późno niż wcale?



 Dla takich widoków warto kroczyć :)  Piękno krajobrazu jest niezaprzeczalne. Wędrówka ku górze męczy i odpręża zarazem. Nie ukrywam, czasami fajnie jest spotkać kogoś na szlaku i zamienić słowo, albo... słów kilka :) Góry tworzą niepowtarzalny klimat, zawsze zapominam o tym co zostawiam w dole, jestem tu i teraz i daje mi to ogromną moc odprężenia.
Lubię to wędrowanie od schroniska do schroniska, zatrzymywanie się na ciepły posiłek, herbatę z rumem lub piwo. Wieczory, w które spotyka się innych turystów i prowadzi rozmowy do późnej nocy stanowią kolejny walor wypraw. To jest dla mnie niesamowite.














      Odnoszę wrażenie, że ludzie w grach są inni: pomocni, otwarci, radośni.  Widzimy się tylko przez moment i nikt nic o sobie nie wie, ale na szlaku nie spotkałam nikogo, kto by był niemiły, nie okazał pomocy czy był niezadowolony. Ludzie pozdrawiają się, mijając wymieniają uśmiech. Nikt nie ma żadnych problemów. W momencie totalnego zmęczenia na znak pozdrowienia wystarcza gest podniesienia ręki - notabene tak ostatnio pozdrowiliśmy się z jakimś biegaczem (Zgorzelec).W tym jest moc.




Dystans i podziw dla przyrody, to główne uczucia mi towarzyszące w górach.









Małe wygłupki przed snem :p


























No i szczyt :)
Zimno, wietrznie, chmury otaczały nas zewsząd. Totalny odjazd! Mega przyjemność, wspaniałe doświadczenie. 







Ależ to była radość! Dawno nie czułam takiej satysfakcji, aż nie mogę uwierzyć, że teraz tak mało sprawna jestem. Te zdjęcia dały mi jeszcze większą mobilizację psychiczną do zdrowienia. Chcę znowu łazić po górach, jeździć rowerem, biegać... eh tak mi tego brak. Wiem, że w chorobie pozytywne myślenie to klucz. Mam jednak wrażenie, że im młodsi jesteśmy, tym mniej się wszystkim przejmujemy. Im z nami dłużej, tym trudniej znieść niepowodzenia i trudy życia. Czy tak jest? Czy tylko ja popadłam w taki marazm? 

Ściskam Was serdecznie. Piszcie, rozmawiajmy! Pokażcie, że tu jesteście...











sobota, 7 lipca 2018

Tragiczny finał choroby

Czasem sporo nad czymś rozmyślamy, wchodzimy w nowy etap, zmierzamy ku czemuś... i nagle następuje przełom. U mnie właśnie taki nastąpił, niestety bardzo wysokim kosztem własnego zdrowia. Dzisiaj chciałam poruszyć trzy  istotne kwestie, mianowicie:

umiejętności wyhamowania w pędzie pracy, 

odrzucenia wszelkiego zwlekania kiedy organizm mówi Ci, że zaczyna cierpieć 
oraz 
zaufania do specjalistów/lekarzy pomimo ogólnej negatywnej opinii społeczeństwa.  


Nie bez powodu wyodrębniłam te trzy składowe mojego nieszczęścia. Moja przygoda z chorobą zaczęła się w połowie minionego miesiąca. Może nawet odrobinę wcześniej. Czerwiec podobnie zresztą jak i poprzednie miesiące były trudne, miałam sporo pracy, dodatkowych zajęć: kilka wydarzeń kulturalnych w przedszkolu w tym zakończenie roku i pożegnanie starszej grupy "0", warsztaty w projekcie "Mamy świadome mamy", u córki zakończenie roku, wywiady i nadzory kuratorskie, ogólnie... samo tempo. Jedyne w czym naprawdę znajdowałam ukojenie to bieganie. Niestety musiałam je przerwać, i mam nadzieję, że tylko czasowo. Po ostatnim treningu wracając do domu dokuczał mi straszny ból w okolicach intymnych. Ciężko było również po toalecie. Nie będę ukrywać, że po porodzie nabawiłam się hemoroidów. Nie dokuczały mi aż od tamtego momentu. Teraz były nieznośne. Wyleczyłam je swoimi naturalnymi domowymi sposobami bez ingerencji lekarza. Trochę jednak czasu minęło, jakieś dziesięć dni. W międzyczasie wyczułam w pośladku zgrubienie, niewielkie ale jednak bolesne przy dotyku. Zgłosiłam się do lekarza pierwszego kontaktu z podejrzeniem jakiejś zakrzepicy (obstawiałam niewłaściwe, indywidualne leczenie hemoroidów) ale lekarka wykluczyła tę ewentualność i powiązanie z hemoroidami. W jej ocenie była to jakaś rozlana bakteria. Przepisała mi antybiotyk, wsparty Amotaksem dla zwiększenia działania, czopki. No i skierowanie do poradni chirurgicznej, ponieważ  przy bakteriach trudno antybiotykowi dotrzeć w te miejsca i rozbić je. Po dwóch dniach poczułam się lepiej, mogłam w końcu chodzić (wcześniej dosłownie ciągałam się w pracy, byłam ciągle na przeciwbólowych lekach). 

Pina Messina foto
            

Poczułam się lepiej. Na krótko. Po dwóch dniach guz powiększył się, zaczął boleć tak, że prawie mdlałam.Udałam się do poradni. Jeszcze tego samego dnia przeszłam zabieg pod znieczuleniem ogólnym. Diagnoza: ropień. Łudziłam się, że antybiotyk lekarki mi pomoże. Szukałam wszędzie, w znakach, w głowie dowodu, że zaraz mi to minie. Oszukiwałam się zamiast szybko zareagować. Kiedy myśląc, że to wina hemoroidów obdzwaniałam proktologów z miasta i okolic najwcześniejszy termin 12.07. br no chyba by mnie już nie było. Załamałam się wiedząc, że muszę trafić do zgorzeleckiego szpitala (nie miałam z nim dobrych wspomnień kiedy byłam pierwszy raz, z resztą w nie swojej sprawie). Miałam wrażenie, że już stamtąd nie wyjdę. Płakałam jak dziecko. Chciałam zobaczyć się z córką a nie mogłam, szczęście w nieszczęściu, jest na wakacjach i nie musiała mnie oglądać w trupim stanie. Po co to piszę? Wróć do góry do napisów w chmurze. Niczego nie wolno odkładać, a już w szczególności, zwłaszcza oznak choroby. Zdrowie jest najważniejsze. Bez tego nie ma się nic. Teraz czeka mnie jeszcze badanie rektoskopii, co już mnie osłabia, ale wiem, że trzeba je wykonać. Wczoraj zdjęto mi drenaż, który bardzo utrudniał mi funkcjonowanie. Przeszłam mękę. Cierpień zdaje się jeszcze nie być końca, muszę brać zastrzyki w brzuch, które również nie są przyjemne, ale jestem dobrej myśli, bo wiem, że  z najlepszą opieką i fachem leczył mnie zespół specjalistów na oddziale i w poradni chirurgicznej. Moja rana ładnie się goi, otrzymałam szybką pomoc, dostawiałam leki przeciwbólowe po operacji, szybko wyszłam do domu. Naprawdę sądziłam, że będzie ze mną źle. Zgorzelecka chirurgia to bardzo dobrzy specjaliści. Takie mam zdanie. Wniosek: nie lekceważyć lekarzy, ale głównie sygnałów płynących z ciała. Tu zasada, że im szybciej tym lepiej, ma kolosalne znaczenie. Oczywiście dalej jestem na antybiotyku, więc sami widzicie. Zaszkodziłam sobie irracjonalną nadzieję i lękiem.
Teraz muszę o siebie zadbać, głównie o wątrobę, jelita i żołądek. Dziś nawet zakupiłam książkę  "Jelita wiedzą lepiej". Jeśli mi się spodoba to może jakąś recenzję wstawię. Wiem, że dojrzewałam do zmiany: zaczęłam uprawiać sport, starałam się poprawić dietę, zaczęłam czytać o ajurwedzie, medytacji. Ale to wszystko było pewnym początkiem, który został pokonany przez czas. Wiem, że muszę teraz zwolnić. Nie chcę rezygnować z różnych zajęć bo je lubię, są dla mnie cenne, ale z pewnością muszę inaczej zarządzać swoim czasem. Mądry Polak po szkodzie... no ale wnioski trzeba też umieć wyciągnąć :)

Miesiąc Rodziny Wrocław 2015




 Dbajcie o siebie, szanujcie swoje ciała i duszę, bo są one jednością.   

 Nawet jeśli żyjecie szybko...               znajdujcie czas dla siebie, 

ja już na pewno będę słuchać organizmu a nie oszukiwać się, że go słucham.   Najgorsze to wmawiać sobie, że samo przejdzie, że jakoś to będzie. Będzie bardzo źle to z pewnością. Dziś mam plan na zdrowie, na radość z życia. Bardzo chcę wrócić do biegania, do swojej aktywności. Głowa już pracuje, ale niestety... jeszcze nie mogę wrócić do pracy.                                       







Cieszy mnie jeszcze w tym wszystkim, że są osoby, które o mnie myślą i kontaktują się ze mną, życzą powrotu do zdrowia. To ważne wiedzieć, że ludzie czekają na Ciebie. Jak zwykle to w życiu bywa... zaskakują te, u których bym raczej się nie podejrzewała zbytniego odzewu nie myśląc o stałym kontakcie ale też zaskoczyła  ta od  której powinnam być teraz w szczególności wzmocniona, czekam..., to ona milczy. Psikus życia. Eh...

Dużo dobrego Kochani! 





Zdjęcia ze strony: https://unsplash.com/search/photos/pain by Pina Messina, Miesiąc Rodziny - zdj. własne.

sobota, 12 maja 2018

Balonowe stemple





Materiały które są potrzebne to balony, kartki papieru i farby.

   Balony najlepiej jeśli są małe. Ja  tym razem wykorzystałam te na wodę, pamiętajcie jednak, że praktycznie są nie do nadmuchania, dlatego lepiej mieć pompkę do balonów. Jeśli macie te standardowe urodzinowe balony to nie dmuchajcie ich za bardzo, mają być wygodne do trzymania w dłoniach (przez) dzieci. Fajne wzory odbijecie, jeśli balony będą mieć teksturę, głównie zgrubienia, wychodzi wówczas ciekawy efekt, inny niż przy gładkich balonach jednolitych.
  Kolejną kwestią są farby. Najlepiej wykorzystać te lejące typu Tempery. Na ostatnich zajęciach w Junior Clubie niestety nie miałam takich i wyciągałam pędzelkiem przyschnięte plakatówki :) ale daliśmy radę.




Na czym polega arteterapeutyczny wymiar tej techniki?

  • daje upust negatywnym emocjom, dzięki kolorom możemy poprawić nastrój, wiadomo zielony uspokaja. Jasne kolory mają pozytywne znaczenie. Ciskanie balonami w kartkę również może podziałać wyciszająco, dzieci wyładowują na niej swoją energię, siłę; 
  • daje okazję do radości. Kiedy dzieci odkrywają jakie wzory  wychodzą z odciskania balonami wprawiają się w zachwyt; jest to dla nich wspaniała zabawa. 
Poza tym
  • można nauczyć rozpoznawania dziecko  kolorów podstawowych, można również nauczyć  efektu ich łączenia  np. wybieracie kolor farbki czerwony oraz żółty, dziecko balonem miesza je, odbija i wychodzi?... Pomarańczowy, brawo! :) A czerwony i niebieski? Fioletowy ? :) przekonajcie się w zabawie, polecam :)
  • Pięknie pracuje obręcz barkowa jeśli mamy przed sobą duży arkusz papieru i dziecko musi się wychylać w celu nabrania farby a także wrócić ręką na papier. 

Taki papier można pozostawić do wyschnięcia i ... wykorzystać na np.: zrobienie wachlarzyków, papieru ozdobnego, pudełka - co kto woli co lubi.




środa, 18 kwietnia 2018

Art & Craft Playset





Dziś chciałam zachęcić Was, Rodzice, do zabawy z dzieckiem za pomocą  z zestawu Art& Craft Playset. 

Jest to pudełko pełne  tzw."grzybków" różnej wielkości i kolorów. Zadaniem dziecka jest wczepienie ich w część dziurkowaną opakowania tak, aby powstał wybrany przez nie obrazek. Można w ten sposób przedstawić konkretne rzeczy, czynności, krajobraz, zwierzaki: domek, bieganie, łódkę na wodzie, słońce, pieska, itp. itd. Wymieniać można dalej, w nieskończoność, możliwości jest mnóstwo, a tak naprawdę o tym co powstanie decyduje energia i kreatywność dziecka.





Można skorzystać z gotowych wzorów, jest ich bardzo dużo. Na opakowaniu producenta widnieje informacja o 16. 


Zestaw przeznaczony jest dla dzieci powyżej 3 lat z uwagi na małe elementy jakie zawiera. Myślę jednak, że warto próbować pobawić się tym wcześniej. Te drobne elementy może już starać się wkładać dziecko 2,5 letnie. Ono jeszcze samodzielnie nie stworzy mozaiki, ale już będzie trenowało planowanie siły w ręce, chwyt pęsetkowy o którym wspomniałam niżej, w zaletach.
Młodsze dzieci mogą także trenować siłę w palcach  wypychając wczepione grzybki przez dorosłego. Pracują tutaj intensywnie palce wskazujące lub kciuki. Oczywiście nie muszę przypominać o zachowaniu wyjątkowej ostrożności i uwagi przy dziecku bardzo małym aby nie zadławiło się drobiazgiem z gry.





Zalety zestawu:
dziecko:

  • skupia uwagę;
  • uruchamia kreatywne myślenie (kiedy nie korzysta ze wzorów 👍);
  • nazywa kolory;
  • odróżnia wielkości;
  • trenuje i utrwala chwyt pęsetkowy, bardzo istotny dla prawidłowego utrzymywania kredki, z czasem długopisu;
  • przelicza ilość;
  • klasyfikuje, przelicza, porównuje liczebność zbiorów (dzieci starsze).



Miłej zabawy i kreatywnych pomysłów w tworzeniu :)

niedziela, 25 marca 2018










Sezon wiosennych wariacji podwórkowych rodzinnie rozpoczęliśmy koszem :) jednak prawdziwe wyzwanie ...

niedziela, 11 lutego 2018

Dlaczego z dzieckiem warto grać w szachy?



Nie wiem skąd w człowieku  bierze się gotowość do pewnych rzeczy. Jak to się dzieje, że czasem nie można sobie z czymś poradzić, do czegoś się zabrać, a w innym podejmujemy wyzwanie?   Pamiętam... kiedyś nie mogłam patrzeć na szachy. Nawet moja ówczesna sympatia usiłowała mnie nauczyć, pokazać co i jak, oznajmić zasady. To były katusze. Raczej chciałam o nich szybko zapomnieć. I zapomniałam, na długie lata :) Tak tak ... tak wyglądał u mnie ten o to początek. Dziś... no cóż, znowu zostałam przymuszona do nauki ;) ale... podchodzę do niego zupełnie z innej perspektywy, a  nauczycielem jest własne dziecko ;) Tak, moja ośmioletnia córa spowodowała, że  w końcu to ogarnęłam. Ahahahahahahha lepiej późno niż wcale podobno ;)  Oczywiście muszę cały czas doczytywać bo nie wszystko jeszcze wiemy  myślę jednak, że z czasem rozwiniemy się mistrzowsko  :)




Niezależnie od tego czy umiemy grać w szachy czy też nie,  warto podjąć wysiłek. Piszę to teraz olśniona. Szczerze... gdyby nie naturalna potrzeba mojej córki, pewnie bym dziś tak nie uważała zwłaszcza mając na uwadze pierwsze doświadczenia. 

Jeśli Twoje doświadczenia przypominają Ci moje, od razu mówię, nie zniechęcaj się i podejmij wyzwanie :) jestem przykładem, że uczyć można się z dzieckiem. Z pewnością przyniesie Wam to dużo przyjemności i wrażeń. Jeśli jednak grasz mistrzowsko nie czekaj aż dziecko samo poprosi. Myślę, że trzeci rok dziecka to akurat dobry moment by zacząć. Oczywiście nie mam tu na myśli konkretnych ustawień, znajomości figur,  pól i tego co to oznacza w grze,  itp, co jedynie swobodną zabawę figurami, bardziej zachęcanie go do obcowania z nimi,  oswajanie dziecka. Kto wie, może akurat rozbudzisz w nim ciekawość? Na zasady przyjdzie czas, przecież gotowość zależy od indywidualnego rozwoju dziecka. Warto jednak wiedzieć, że ten czas poświęcony na zabawę i naukę zaprocentuje  konkretną wiedzą i umiejętnościami. Napiszę na przykładzie moich doświadczeń z Nadulą, która dzięki tej grze:

● skupia uwagę, 
● uczy się planowania, 
● nabiera odporności emocjonalnej, 
● uruchamia logiczne myślenie. 

Szachy potrafią również cieszyć oko. Na naszej ostatniej wycieczce w Krakowie widzieliśmy pięknie zdobione, spore gabarytowo szachy. Mistrzowskie wykonanie, kunszt. Świeciły różnymi kolorami farb, połyskiwały. Aż chciało się je mieć. Wszystkie! Obiecałam sobie zakupić córce nowe,  pięknie zdobione szachy. Koniecznie.




Szachy to doskonała okazja do wspólnie spędzanego czasu i jednoczesnego  wpływu na rozwój intelektualny dziecka. Nic więc dziwnego, że od wieków nie gaśnie ich popularność a one same noszą miano królewskich.

niedziela, 4 lutego 2018

Fotorelacja Kraków 2018


Dziś chciałam pokazać Wam kawałeczek Krakowa. Pewnie część z Was była i może pomyśleć, że to słabe albo niepotrzebne, ale powiem tak: każdy ma swoją perspektywę i te same miejsca mogą zostać przedstawione inaczej z racji  subiektywizmu autora. Dlatego chciałam dziś pokazać co mnie w tym mieście urzekło :)

Właściwie wszystko zaczęło się od Naduli, która zainspirowana wiadomościami o Krakowie ze szkoły chciała bardzo zobaczyć kilka jego miejsc, głównie słynnego Smoka Wawelskiego i Wawel.
Ferie były idealnym momentem na realizację pragnienia.



    Widok z Wawelu. Poniżej również:

 









Mogę tu z miejsca od razu polecić Hostel Hollywood przy Zwierzynieckiej. Po po pierwsze jest blisko centrum, co ma ogromne znaczenie jeśli jedzie się z dzieckiem i po drugie:  gdy wybieracie się zimą :)




Żeby jednak nie było za pięknie i idealnie muszę powiedzieć, że śniadania były po prostu beznadziejne. Najtańsza wędlina, dżem, który moim zdaniem powinien być sztukowany w plastikowych pudełeczkach a nie w słoikach. Przecież każdy może włożyć oblizany nóż czy łyżkę. Nie, śniadania były totalnym, w mojej ocenie, niepowodzeniem. I nie polecam w tym miejscu. Lepiej zrobić sobie kupić produkty i zrobić we własnym zakresie.



Centrum naszej dawniejszej stolicy obfituje w totalną przestrzeń, która mnie urzeka. W zasadzie każde polskie miasto ma piękne Rynki i okolice, i nie potrafię wskazać, które byłoby bardziej wyjątkowe od drugiego. Polska  piękna jest cała przecież :)



Zachęcam do zwiedzenia podziemnej trasy Rynku Głównego, gdzie można zobaczyć Kraków sprzed wieków, jak wyglądało osadnictwo, handel, narzędzia z okresu średniowiecza. Wystawy są również multimedialne dzięki którym przyjemnie się ogląda i nabywa informacje. Wspaniały archeologiczny fragment wiedzy.



Warto zejść w podziemia rynku krakowskiego by przyjrzeć się z bliska śladom historii. Wiedzę o niej dzieci zdobywają przede wszystkim na lekcjach w szkole, ale kształtując w nich świadomość narodową warto brać przewodnik i zabrać je właśnie w konkretne miejsca. Bo czym skorupka za młodu nasiąknie...











Moja perełka. Nie mogłam przejść obojętnie. W zasadzie ubolewam, że nie weszłam do środka. Lubię zapach takich miejsc. Jak byłam kiedyś przejazdem w Krakowie, zatrzymałam się po broszurę kierunków uczelnianych do wyboru. Rozważałam podjęcie studiów na Jagielonce. Ostatecznie Moją Alma Mater nie był Uniwersytet Jagielloński a  Uniwersytet Wrocławski :)





W drodze na Kazimierz. Żałuję, że akurat doszłam porą wieczorową. Oglądając zdjęcia w Internecie widziałam jego piękno za dnia. Zmęczenie i wychłodzenie też dawało się we znaki. Zdążyłam jednak zrobić kilka fotek dla upamiętnienia tego niezwykłego miejsca. Być może uda się jeszcze kiedyś wpaść na tę dzielnicę i móc pozwiedzać ją dokładniej :)













I szczegół cieszący oko: w różnych kawiarniach pełno ludzi  czytających: prasę, książki, pracujących przy laptopie z mnóstwem notatek. Lubię taki widok :) Trzy dni, które spędziłam w Krakowie był zbyt krótkim czasem na dostrzeżenie wszystkiego,  mogłyśmy łapać jedynie chwile, fragmenty. A dla córki to był czas w sam raz :) Jak widać perspektywa poszerza się z czasem.

Mam nadzieję, że moje dziecko będzie ciekawe świata i życia. Że nie spocznie jedynie na życiu praca - dom. Chciałabym aby szybko odkryła w swym życiu do czego zmierza i znalazła sprzymierzeńca rozumiejącego jej potrzeby.







środa, 24 stycznia 2018

Dzień Babci i Dziadka w PGE Turów Zgorzelec





Pomysł na zajęcia plastyczne: ramka na Dzień Babci i Dziadka.

Tak się zastanawiałam co by tu zrobić z moimi dzieciakami na zajęciach, co można byłoby wykorzystać z posiadanych zasobów. Rozejrzałam się, poszperałam w swoich  koszach pełnych wspaniałości plastycznych i voila! 

Materiały:

  • kolorowy blok techniczny / brystol
  • białe karki formatu A6 - jakie zresztą chcecie, byleby nie były większe od karki z kolorowego bloku :)
  • klej Wikol lub klej na gorąco
  • klej biurowy
  • ozdóbki, które zazwyczaj mamy w domu: guziki, kawałki kolorowego papieru, broszki stare i kolczyki, tasiemki itp - najlepiej wszystko co mieniące się.

                Idealna praca dla dziewczynek - dużo mieniących się drobiazgów zachęciło do przebierania, wybierania i ozdabiana prac. Ponieważ zbliżał się styczniowy Dzień Babci i Dziadka    postanowiłam z dzieciakami w Junior Clubie zrobić  takie ramki.   A że tym razem zespół był w większości dziewczęcy wspaniale się złożyło, dziewczynki były zachwycone, i ja również z powodu ich radości :)





Kartki z bloku przedarłam na pół. Dziewczynki dostały białe karteczki na których miały namalować podobiznę babci lub dziadka albo cokolwiek, co sobie chcą. Rysunek zwykłym biurowym klejem miały przykleić na środkową kartkę bloku technicznego. 



W ten sposób, naturalnie,  powstała ramka, którą należało już tylko przyozdobić. Pędzelkiem rozsmarowałam fragmentarycznie i po kolei kawałki ramki a moje dziewczyny mocowały świecidełka. Klej bardzo szybko schnie  stąd trzeba po kawałku go rozprowadzać a nie od razu na całość ramki.








Klej Wikol po wyschnięciu zanika więc można go śmiało rozprowadzać na kartce nie obawiając się białych plam. O jednym należy pamiętać: potrzebuje trochę czasu by złapać materiał. Nam zajmowało to ok. 10 minut.



Tu poniżej widać jak prawie zniknął. Już niewiele go widać na powierzchni ramki.









          Brawo dla talentu moich zdolnych dziewcząt, które wspaniale poradziły sobie z zadaniem. Ich postacie są piękne :) 

Prawda?

Popularne posty