poniedziałek, 16 lipca 2018

"Jelita wiedzą lepiej"


Dlaczego skupiłam się na jelitach a nie np. na wątrobie, trzustce czy żołądku? Każdy organ jest - z punktu medycznego - dla nas bardzo ważny, spełniający swoje określone, ważne funkcje, jednak jelita są pośród nich wyjątkowe. Słyszeliście o stwierdzeniu, że jelita są naszym drugim mózgiem? Oznacza to, że właśnie w nich znajduje się tzw jelitowy układ nerwowy, którego tworzą te same struktury komórkowe co nasz mózg - neurony. Mosley pisze, że jest ich nawet 100 mln. W postaci siateczki rozciągają się od gardła po odbyt.

Jelita jakby tego było mało wytwarzają ponad 20 hormonów m. in. odpowiedzialnych za nastrój czy apetyt, pozyskują energię z posiłków, które przyjmujemy. Warto nagradzać je wartościową żywnością i jeśli się nie da całkowicie to choć ograniczyć do minimum niezdrowe przysmaki. Należy jeszcze pamiętać o jednym: nie ulegać mitom dobrego zdrowego picia i jedzenia.

                                                Co mam na myśli?

1. Pij smoothie, ale pod warunkiem że...
    wykonasz je samodzielnie w domu. Unikaj tych ze sklepów, ponieważ mają sporą dawkę cukru. Podobnie jest z sokami owocowymi. Dawki cukru są spore, kilka łyżeczek na kartonik. Są nawet porównane przez autora do zawartości cukru w coca - coli. Szklanka soku jabłkowego bądź pomarańczowego równa się pięciu łyżeczkom cukru. Najniekorzystniej wypada sok z winogron. Po wypiciu szklanki to tak jakby się zjadło cztery pączki. Zamiast soku zjedzcie owoc w całości. Jabłko aniżeli sok jabłkowy przykładowo zawsze będzie mieć więcej błonnika i wartości odżywczych, co za tym idzie dłużej zostanie w żołądku.



2. Walczysz z kilogramami? Zawrzyj sojusz z peptydem YY
    YY to hormon hamujący apetyt. Jego poziom zwiększa się kiedy spożywamy białko. Dlatego warto spożywać żywność bogatą w białko na śniadanie. Dzięki niemu dłużej jesteśmy nasyceni. Pamiętaj także o spokojnym, wolnym jedzeniu. Nie spiesz się. Pokarm  potrzebuje chwili na dotarcie od żołądka do jelita cienkiego, i uwolnienie hormonu. Jedząc szybciej, zjadamy więcej.

3. Wspaniały kwas masłowy !!! 
     Żeby go zwiększyć trzeba jeść żywność bogatą w błonnik. Kwas masłowy pomaga w stanach zapalnych utrzymuje w dobrym stanie ściany jelit - bakterie oraz toksyny nie mają szans na przedostanie się do krwiobiegu, tym samym nie zagrażając nam. Jak to działa?  Błonnik, który nie został jeszcze strawiony dotrze do jelita grubego przekazując właściwym bakteriom sporo składników odżywczych a te z kolei wytworzą sporo kwasu masłowego. Pełna współpraca. Oczywiście w naszym organizmie jest o wiele więcej różnych bakterii i związków chemicznych dzięki którym jesteśmy zdrowi. Np. Akkermansia, pozytywne bakterie wzmacniające ściany jelit, łagodzące stany zapalne. Im ich więcej tym lepiej dla nas. I kolejna dobra wiadomość: sami możemy wpływać na ich ilość dostarczając organizmowi pokarmu bogatego w polifenole zawarte m. in. w : oliwkach, kakao, ciemnej czekoladzie, kawie, herbacie, suszonych ziołach i... czerwonym winie :) Jedząc tłuste ryby również wpływamy na zwiększanie ilości pozytywnych bakterii wytwarzających omówiony kwas masłowy. Inna kwestia związana z zanieczyszczeniami ryb i obecnością w nich rtęci... szczerze właśnie te przesłanki spowodowały, że ograniczyłam ich spożywanie. Jeśli wierzyć autorowi jedynie rekin i miecznik mają największe stężenie rtęci w ppm. Ale już łosoś zawiera jej 0,022 ppm, którego i tak nie znoszę :/ ale makrela uwielbiana przeze mnie ma 0050 ppm. Tuńczyk z puszki 0128 ppm, ale krewetki, uwaga, 0,001 ppm. Czyli te, które mi najbardziej smakują mają najwięcej rtęci, więc wiem, że nie powinnam ich jeść za często, ale nie warto również rezygnować z nich całkowicie. Czy mamy dziś cokolwiek zdrowego, tak w 100% ?

4. Lubisz kakao, jajka wino? Wspaniale, bo są to zdrowe produkty.
Właśnie tak, nie myli Cię wzrok :) z pewnością kontrowersyjne wydaje się być wino traktowane jako zdrowe, w końcu to alkohol. Jeśli pilnujesz umiaru co tu oznacza pijesz nie więcej niż lampkę czerwonego winna dziennie  przez 6 dni to jesteś bezpieczna(y). Cheers :)

5. Pij ocet jabłkowy
U osób  pijących ocet jabłkowy obniża się poziom cholesterolu i trójglicerydów -tłuszczu we krwi. Ocet należy pić rozcieńczony w wodzie lub w sałatce. 
Podobno ocet (przy okazji wypróbuję z pewnością) pomaga w leczeniu:!!!!!!!!!!!!!!

  • kurzajek trzeba zanurzyć wacik w occie i położyć na kurzajkę, zostawić na noc. I taki zabieg wykonywać przez tydzień;
  • bólu gardła 2 łyżki octu do 2 łyżek ciepłej wody i płucz gardło;
Ponadto pomocny jest w:
  •  zwalczaniu nieświeżego oddechu dodać połowę łyżki do szklanki wody i płukać usta;
  • uzyskaniu lśniących włosów cztery łyżki dodaj do szklanki wody i polej włosy po umyciu ich szamponem. Za moment spłucz włosy. 
6. Niestety :(     miód i syrop z agawy wpływają na poziom glukozy we krwi tak samo jak cukier.

7.Sport. Zbyt wielki wysiłek nie wpływa korzystnie dla jelit. Tu słabo przedstawia się sytuacja biegaczy biorących udział w maratonie. Jest to wysiłek który osłabia jelita podwyższoną temperaturą i słabszym przepływem krwi. Najlepszy trening dla jelit to ten umiarkowany.

Szkoda, bo chciałam kiedyś wystartować w takim wydarzeniu. Ale nie ma co narzekać, póki co nawet truchtem nie mogę się przemieszczać. Góra sama decyduje co jest dla mnie dobre.


Jeżeli masz problemy z dolegliwościami jelitowymi, np. cierpisz na zespół jelita drażliwego ta książka może okazać się dla Ciebie punktem wyjścia w opracowaniu diety takiej, byś mógł/mogła zacząć w miarę normalnie funkcjonować. Znajdziesz kilka ciekawych przepisów na zdrowie.




No i to już koniec. Jeśli artykuł był ciekawy zostaw informację zwrotną. To dla mnie ważne, bo wiem wówczas, że na tym korzystacie :)




                                                                                               Zdrowia !!! 

wtorek, 10 lipca 2018

Karkonosze

     Zazdroszczę tym ludziom, którzy swoje pasje odkryli w młodości - zaoszczędzili dużo czasu i      dzisiaj są dalej, wiedzą bądź potrafią więcej. Jeśli  chodzi o moje pasje ...świadomość ich trwa 
 od  niedawna. Nie wiem czy to dobrze czy niedobrze, ale dzieje się, i cieszy mnie to. Podobno lepiej  późno niż wcale?



 Dla takich widoków warto kroczyć :)  Piękno krajobrazu jest niezaprzeczalne. Wędrówka ku górze męczy i odpręża zarazem. Nie ukrywam, czasami fajnie jest spotkać kogoś na szlaku i zamienić słowo, albo... słów kilka :) Góry tworzą niepowtarzalny klimat, zawsze zapominam o tym co zostawiam w dole, jestem tu i teraz i daje mi to ogromną moc odprężenia.
Lubię to wędrowanie od schroniska do schroniska, zatrzymywanie się na ciepły posiłek, herbatę z rumem lub piwo. Wieczory, w które spotyka się innych turystów i prowadzi rozmowy do późnej nocy stanowią kolejny walor wypraw. To jest dla mnie niesamowite.














      Odnoszę wrażenie, że ludzie w grach są inni: pomocni, otwarci, radośni.  Widzimy się tylko przez moment i nikt nic o sobie nie wie, ale na szlaku nie spotkałam nikogo, kto by był niemiły, nie okazał pomocy czy był niezadowolony. Ludzie pozdrawiają się, mijając wymieniają uśmiech. Nikt nie ma żadnych problemów. W momencie totalnego zmęczenia na znak pozdrowienia wystarcza gest podniesienia ręki - notabene tak ostatnio pozdrowiliśmy się z jakimś biegaczem (Zgorzelec).W tym jest moc.




Dystans i podziw dla przyrody, to główne uczucia mi towarzyszące w górach.









Małe wygłupki przed snem :p


























No i szczyt :)
Zimno, wietrznie, chmury otaczały nas zewsząd. Totalny odjazd! Mega przyjemność, wspaniałe doświadczenie. 







Ależ to była radość! Dawno nie czułam takiej satysfakcji, aż nie mogę uwierzyć, że teraz tak mało sprawna jestem. Te zdjęcia dały mi jeszcze większą mobilizację psychiczną do zdrowienia. Chcę znowu łazić po górach, jeździć rowerem, biegać... eh tak mi tego brak. Wiem, że w chorobie pozytywne myślenie to klucz. Mam jednak wrażenie, że im młodsi jesteśmy, tym mniej się wszystkim przejmujemy. Im z nami dłużej, tym trudniej znieść niepowodzenia i trudy życia. Czy tak jest? Czy tylko ja popadłam w taki marazm? 

Ściskam Was serdecznie. Piszcie, rozmawiajmy! Pokażcie, że tu jesteście...











sobota, 7 lipca 2018

Tragiczny finał choroby

Czasem sporo nad czymś rozmyślamy, wchodzimy w nowy etap, zmierzamy ku czemuś... i nagle następuje przełom. U mnie właśnie taki nastąpił, niestety bardzo wysokim kosztem własnego zdrowia. Dzisiaj chciałam poruszyć trzy  istotne kwestie, mianowicie:

umiejętności wyhamowania w pędzie pracy, 

odrzucenia wszelkiego zwlekania kiedy organizm mówi Ci, że zaczyna cierpieć 
oraz 
zaufania do specjalistów/lekarzy pomimo ogólnej negatywnej opinii społeczeństwa.  


Nie bez powodu wyodrębniłam te trzy składowe mojego nieszczęścia. Moja przygoda z chorobą zaczęła się w połowie minionego miesiąca. Może nawet odrobinę wcześniej. Czerwiec podobnie zresztą jak i poprzednie miesiące były trudne, miałam sporo pracy, dodatkowych zajęć: kilka wydarzeń kulturalnych w przedszkolu w tym zakończenie roku i pożegnanie starszej grupy "0", warsztaty w projekcie "Mamy świadome mamy", u córki zakończenie roku, wywiady i nadzory kuratorskie, ogólnie... samo tempo. Jedyne w czym naprawdę znajdowałam ukojenie to bieganie. Niestety musiałam je przerwać, i mam nadzieję, że tylko czasowo. Po ostatnim treningu wracając do domu dokuczał mi straszny ból w okolicach intymnych. Ciężko było również po toalecie. Nie będę ukrywać, że po porodzie nabawiłam się hemoroidów. Nie dokuczały mi aż od tamtego momentu. Teraz były nieznośne. Wyleczyłam je swoimi naturalnymi domowymi sposobami bez ingerencji lekarza. Trochę jednak czasu minęło, jakieś dziesięć dni. W międzyczasie wyczułam w pośladku zgrubienie, niewielkie ale jednak bolesne przy dotyku. Zgłosiłam się do lekarza pierwszego kontaktu z podejrzeniem jakiejś zakrzepicy (obstawiałam niewłaściwe, indywidualne leczenie hemoroidów) ale lekarka wykluczyła tę ewentualność i powiązanie z hemoroidami. W jej ocenie była to jakaś rozlana bakteria. Przepisała mi antybiotyk, wsparty Amotaksem dla zwiększenia działania, czopki. No i skierowanie do poradni chirurgicznej, ponieważ  przy bakteriach trudno antybiotykowi dotrzeć w te miejsca i rozbić je. Po dwóch dniach poczułam się lepiej, mogłam w końcu chodzić (wcześniej dosłownie ciągałam się w pracy, byłam ciągle na przeciwbólowych lekach). 

Pina Messina foto
            

Poczułam się lepiej. Na krótko. Po dwóch dniach guz powiększył się, zaczął boleć tak, że prawie mdlałam.Udałam się do poradni. Jeszcze tego samego dnia przeszłam zabieg pod znieczuleniem ogólnym. Diagnoza: ropień. Łudziłam się, że antybiotyk lekarki mi pomoże. Szukałam wszędzie, w znakach, w głowie dowodu, że zaraz mi to minie. Oszukiwałam się zamiast szybko zareagować. Kiedy myśląc, że to wina hemoroidów obdzwaniałam proktologów z miasta i okolic najwcześniejszy termin 12.07. br no chyba by mnie już nie było. Załamałam się wiedząc, że muszę trafić do zgorzeleckiego szpitala (nie miałam z nim dobrych wspomnień kiedy byłam pierwszy raz, z resztą w nie swojej sprawie). Miałam wrażenie, że już stamtąd nie wyjdę. Płakałam jak dziecko. Chciałam zobaczyć się z córką a nie mogłam, szczęście w nieszczęściu, jest na wakacjach i nie musiała mnie oglądać w trupim stanie. Po co to piszę? Wróć do góry do napisów w chmurze. Niczego nie wolno odkładać, a już w szczególności, zwłaszcza oznak choroby. Zdrowie jest najważniejsze. Bez tego nie ma się nic. Teraz czeka mnie jeszcze badanie rektoskopii, co już mnie osłabia, ale wiem, że trzeba je wykonać. Wczoraj zdjęto mi drenaż, który bardzo utrudniał mi funkcjonowanie. Przeszłam mękę. Cierpień zdaje się jeszcze nie być końca, muszę brać zastrzyki w brzuch, które również nie są przyjemne, ale jestem dobrej myśli, bo wiem, że  z najlepszą opieką i fachem leczył mnie zespół specjalistów na oddziale i w poradni chirurgicznej. Moja rana ładnie się goi, otrzymałam szybką pomoc, dostawiałam leki przeciwbólowe po operacji, szybko wyszłam do domu. Naprawdę sądziłam, że będzie ze mną źle. Zgorzelecka chirurgia to bardzo dobrzy specjaliści. Takie mam zdanie. Wniosek: nie lekceważyć lekarzy, ale głównie sygnałów płynących z ciała. Tu zasada, że im szybciej tym lepiej, ma kolosalne znaczenie. Oczywiście dalej jestem na antybiotyku, więc sami widzicie. Zaszkodziłam sobie irracjonalną nadzieję i lękiem.
Teraz muszę o siebie zadbać, głównie o wątrobę, jelita i żołądek. Dziś nawet zakupiłam książkę  "Jelita wiedzą lepiej". Jeśli mi się spodoba to może jakąś recenzję wstawię. Wiem, że dojrzewałam do zmiany: zaczęłam uprawiać sport, starałam się poprawić dietę, zaczęłam czytać o ajurwedzie, medytacji. Ale to wszystko było pewnym początkiem, który został pokonany przez czas. Wiem, że muszę teraz zwolnić. Nie chcę rezygnować z różnych zajęć bo je lubię, są dla mnie cenne, ale z pewnością muszę inaczej zarządzać swoim czasem. Mądry Polak po szkodzie... no ale wnioski trzeba też umieć wyciągnąć :)

Miesiąc Rodziny Wrocław 2015




 Dbajcie o siebie, szanujcie swoje ciała i duszę, bo są one jednością.   

 Nawet jeśli żyjecie szybko...               znajdujcie czas dla siebie, 

ja już na pewno będę słuchać organizmu a nie oszukiwać się, że go słucham.   Najgorsze to wmawiać sobie, że samo przejdzie, że jakoś to będzie. Będzie bardzo źle to z pewnością. Dziś mam plan na zdrowie, na radość z życia. Bardzo chcę wrócić do biegania, do swojej aktywności. Głowa już pracuje, ale niestety... jeszcze nie mogę wrócić do pracy.                                       







Cieszy mnie jeszcze w tym wszystkim, że są osoby, które o mnie myślą i kontaktują się ze mną, życzą powrotu do zdrowia. To ważne wiedzieć, że ludzie czekają na Ciebie. Jak zwykle to w życiu bywa... zaskakują te, u których bym raczej się nie podejrzewała zbytniego odzewu nie myśląc o stałym kontakcie ale też zaskoczyła  ta od  której powinnam być teraz w szczególności wzmocniona, czekam..., to ona milczy. Psikus życia. Eh...

Dużo dobrego Kochani! 





Zdjęcia ze strony: https://unsplash.com/search/photos/pain by Pina Messina, Miesiąc Rodziny - zdj. własne.

Popularne posty