sobota, 7 lipca 2018

Tragiczny finał choroby

Czasem sporo nad czymś rozmyślamy, wchodzimy w nowy etap, zmierzamy ku czemuś... i nagle następuje przełom. U mnie właśnie taki nastąpił, niestety bardzo wysokim kosztem własnego zdrowia. Dzisiaj chciałam poruszyć trzy  istotne kwestie, mianowicie:

umiejętności wyhamowania w pędzie pracy, 

odrzucenia wszelkiego zwlekania kiedy organizm mówi Ci, że zaczyna cierpieć 
oraz 
zaufania do specjalistów/lekarzy pomimo ogólnej negatywnej opinii społeczeństwa.  


Nie bez powodu wyodrębniłam te trzy składowe mojego nieszczęścia. Moja przygoda z chorobą zaczęła się w połowie minionego miesiąca. Może nawet odrobinę wcześniej. Czerwiec podobnie zresztą jak i poprzednie miesiące były trudne, miałam sporo pracy, dodatkowych zajęć: kilka wydarzeń kulturalnych w przedszkolu w tym zakończenie roku i pożegnanie starszej grupy "0", warsztaty w projekcie "Mamy świadome mamy", u córki zakończenie roku, wywiady i nadzory kuratorskie, ogólnie... samo tempo. Jedyne w czym naprawdę znajdowałam ukojenie to bieganie. Niestety musiałam je przerwać, i mam nadzieję, że tylko czasowo. Po ostatnim treningu wracając do domu dokuczał mi straszny ból w okolicach intymnych. Ciężko było również po toalecie. Nie będę ukrywać, że po porodzie nabawiłam się hemoroidów. Nie dokuczały mi aż od tamtego momentu. Teraz były nieznośne. Wyleczyłam je swoimi naturalnymi domowymi sposobami bez ingerencji lekarza. Trochę jednak czasu minęło, jakieś dziesięć dni. W międzyczasie wyczułam w pośladku zgrubienie, niewielkie ale jednak bolesne przy dotyku. Zgłosiłam się do lekarza pierwszego kontaktu z podejrzeniem jakiejś zakrzepicy (obstawiałam niewłaściwe, indywidualne leczenie hemoroidów) ale lekarka wykluczyła tę ewentualność i powiązanie z hemoroidami. W jej ocenie była to jakaś rozlana bakteria. Przepisała mi antybiotyk, wsparty Amotaksem dla zwiększenia działania, czopki. No i skierowanie do poradni chirurgicznej, ponieważ  przy bakteriach trudno antybiotykowi dotrzeć w te miejsca i rozbić je. Po dwóch dniach poczułam się lepiej, mogłam w końcu chodzić (wcześniej dosłownie ciągałam się w pracy, byłam ciągle na przeciwbólowych lekach). 

Pina Messina foto
            

Poczułam się lepiej. Na krótko. Po dwóch dniach guz powiększył się, zaczął boleć tak, że prawie mdlałam.Udałam się do poradni. Jeszcze tego samego dnia przeszłam zabieg pod znieczuleniem ogólnym. Diagnoza: ropień. Łudziłam się, że antybiotyk lekarki mi pomoże. Szukałam wszędzie, w znakach, w głowie dowodu, że zaraz mi to minie. Oszukiwałam się zamiast szybko zareagować. Kiedy myśląc, że to wina hemoroidów obdzwaniałam proktologów z miasta i okolic najwcześniejszy termin 12.07. br no chyba by mnie już nie było. Załamałam się wiedząc, że muszę trafić do zgorzeleckiego szpitala (nie miałam z nim dobrych wspomnień kiedy byłam pierwszy raz, z resztą w nie swojej sprawie). Miałam wrażenie, że już stamtąd nie wyjdę. Płakałam jak dziecko. Chciałam zobaczyć się z córką a nie mogłam, szczęście w nieszczęściu, jest na wakacjach i nie musiała mnie oglądać w trupim stanie. Po co to piszę? Wróć do góry do napisów w chmurze. Niczego nie wolno odkładać, a już w szczególności, zwłaszcza oznak choroby. Zdrowie jest najważniejsze. Bez tego nie ma się nic. Teraz czeka mnie jeszcze badanie rektoskopii, co już mnie osłabia, ale wiem, że trzeba je wykonać. Wczoraj zdjęto mi drenaż, który bardzo utrudniał mi funkcjonowanie. Przeszłam mękę. Cierpień zdaje się jeszcze nie być końca, muszę brać zastrzyki w brzuch, które również nie są przyjemne, ale jestem dobrej myśli, bo wiem, że  z najlepszą opieką i fachem leczył mnie zespół specjalistów na oddziale i w poradni chirurgicznej. Moja rana ładnie się goi, otrzymałam szybką pomoc, dostawiałam leki przeciwbólowe po operacji, szybko wyszłam do domu. Naprawdę sądziłam, że będzie ze mną źle. Zgorzelecka chirurgia to bardzo dobrzy specjaliści. Takie mam zdanie. Wniosek: nie lekceważyć lekarzy, ale głównie sygnałów płynących z ciała. Tu zasada, że im szybciej tym lepiej, ma kolosalne znaczenie. Oczywiście dalej jestem na antybiotyku, więc sami widzicie. Zaszkodziłam sobie irracjonalną nadzieję i lękiem.
Teraz muszę o siebie zadbać, głównie o wątrobę, jelita i żołądek. Dziś nawet zakupiłam książkę  "Jelita wiedzą lepiej". Jeśli mi się spodoba to może jakąś recenzję wstawię. Wiem, że dojrzewałam do zmiany: zaczęłam uprawiać sport, starałam się poprawić dietę, zaczęłam czytać o ajurwedzie, medytacji. Ale to wszystko było pewnym początkiem, który został pokonany przez czas. Wiem, że muszę teraz zwolnić. Nie chcę rezygnować z różnych zajęć bo je lubię, są dla mnie cenne, ale z pewnością muszę inaczej zarządzać swoim czasem. Mądry Polak po szkodzie... no ale wnioski trzeba też umieć wyciągnąć :)

Miesiąc Rodziny Wrocław 2015




 Dbajcie o siebie, szanujcie swoje ciała i duszę, bo są one jednością.   

 Nawet jeśli żyjecie szybko...               znajdujcie czas dla siebie, 

ja już na pewno będę słuchać organizmu a nie oszukiwać się, że go słucham.   Najgorsze to wmawiać sobie, że samo przejdzie, że jakoś to będzie. Będzie bardzo źle to z pewnością. Dziś mam plan na zdrowie, na radość z życia. Bardzo chcę wrócić do biegania, do swojej aktywności. Głowa już pracuje, ale niestety... jeszcze nie mogę wrócić do pracy.                                       







Cieszy mnie jeszcze w tym wszystkim, że są osoby, które o mnie myślą i kontaktują się ze mną, życzą powrotu do zdrowia. To ważne wiedzieć, że ludzie czekają na Ciebie. Jak zwykle to w życiu bywa... zaskakują te, u których bym raczej się nie podejrzewała zbytniego odzewu nie myśląc o stałym kontakcie ale też zaskoczyła  ta od  której powinnam być teraz w szczególności wzmocniona, czekam..., to ona milczy. Psikus życia. Eh...

Dużo dobrego Kochani! 





Zdjęcia ze strony: https://unsplash.com/search/photos/pain by Pina Messina, Miesiąc Rodziny - zdj. własne.

Brak komentarzy:

Popularne posty