No i po wakacjach. Dziś miałam ostatni dzień wolnego, za oknem świszczący wiatr jeszcze przedłuża górski nastrój. I jest to bardzo miłe uczucie, błogie :) Powoli jednak trzeba szykować głowę do obowiązków. Wrzesień idzie z informacją "pora wracać" :) i w sumie dobrze. Lubię ten miesiąc. Wszystko wraca do normy, uspokaja się. My dorośli wracamy do pracy, dziecko do szkoły. Powietrze wciąż górskie, świeże... do mieszkania kupimy wrzosy, przystroimy wczesnojesiennymi dekoracjami. Lubię to. A we wspomnieniach...
Tych wędrówek będzie mi naprawdę brakować, aż chyba wszędzie po mieście będę łazić pieszo :p
Cieszę się, że w okolicy w której mieszkam występuje zieleń, rosną drzewa. Uwielbiam być wśród nich. Drzewa w połączeniu z wiatrem dają przepiękny koncert dla duszy. Nabieram wówczas mocy. Kiedy idę pośród nich czuję, że jestem na miejscu. Gdziekolwiek bym nie była czuję się jak w domu. Tak na mnie działają. Nie wiem czy to uczucie pierwotne czy nabyte, tak niewiele się zastanawiałam nad sensem istnienia. Od blisko roku towarzyszy mi jednak specyficzne uczucie które jeszcze nie zostało przeze mnie zdefiniowane ale... wywiera na mnie wpływ jakiego wcześniej nie doświadczałam. Uczę tego Nadii, tego wyczulenia się na przyrodę i miejsce w którym się jest, na bycie uważną, w ciszy tak wiele przychodzi mądrości... za późno to odkryłam. A ile jeszcze jest do odgadnięcia, do zauważenia, do wywnioskowania? :)
W wędrówce jest się ze sobą sam na sam, pomimo, iż ktoś idzie obok. To ważne mieć dla siebie takie momenty. Dlatego ważne jest by umieć w życiu codziennym znaleźć chwile tylko dla siebie. Nawet po kilkanaście minut. Porozmawiać ze sobą, posłuchać co mamy sobie do powiedzenia, usłyszeć wewnętrzny głos. Tu i teraz. Przeczytać coś wartościowego, rozwijającego duszę, zastanowić się nad czyjąś sentencją. W ciszy naprawdę wiele się odkrywa. To mój wniosek po powrocie z gór. Iść ze sobą w parze i w zgodzie.
I choć bardzo lubię morze, tam też odpoczywam, to jednak zdecydowanie góry skradły moje serce. Niewątpliwie czuję się wśród nich jak w domu, ładuję energię na dłużej i trzy razy szybciej. I całe szczęście mam do nich bliżej niż do morza :) Z morzem to całkiem dziwna sprawa pięć lat mieszkałam w zachodniopomorskim. Plażę miałam na co dzień. Jak na osobę sentymentalną to jemu powinnam oddawać dziś cześć :) Nie powiem jednak, że pora roku nie odgrywa tu roli. Najbardziej nie lubię morza pełnym latem kiedy ludzie oblegają każdy centymetr plaży. Jest tłoczno, głośno i przez to jeszcze jakby bardziej gorąco. Nie lubię ścisku. Podczas tegorocznych wakacji poszłam pobiegać z rana, w okolicy 8. rano. Już wtedy było sporo ludzi na plaży, co prawda głównie biegaczy, ale też i już rozkładających rzeczy swojego do "plażingu". W górach niby też pełno ludzi, ale większość z nich zostaje na tych niższych partiach w mieście. Rozmawiałyśmy o tym fenomenie z siostrą. Doszłyśmy do wniosku, że w góry są dla bardziej wymagających ludzi. Tam trzeba się trochę pomęczyć, wspiąć się, dojść do celu. Podróże są często dostosowane do pory dnia, godziny wstania uzależnione od szczytu na który chce się wejść. I teraz pytanie na co ma ochotę człowiek: błogie lenistwo nad wodą czy aktywność górska?
Jak wolicie spędzać czas wolny? :)